Jesień zawitała do nas na całego. Liście opadają z drzew, dni coraz krótsze i niestety coraz chłodniejsze, z racji czego korzystamy z każdej chwili na świeżym powietrzu, póki aura całkiem nie zamknie nas w czterech ścianach. Swoją drogą obawiam się trochę słoty i zimna, bo widzę jak Pati czerpie z radością każdą minutę na dworze.
Dziś pogoda była w kratkę, jednak znalazł się czas pomiędzy wichurą i przelotnymi opadami, w którym pohasaliśmy na ogrodzie :)
Do południa poszliśmy zbierać orzechy. Nie da się słowami opisać euforii, gdy Patrysiowi udało się dostrzec w trawie i liściach małą brązową kuleczkę :) Biegał i krzyczał z radości :) Serce matki zawsze raduje się w takich momentach.
Jednak deszcz i zawierucha wygoniła nas do domu, co nie spotkało się z aprobatą juniora, ale nic nie dało się na to poradzić. Trzeba było wymyślić mu atrakcje w domu...Po południu na szczęście zza chmur wyszło słoneczko i wiatr się uspokoił, więc Patryk śmiało potuptał przed siebie. Obraliśmy kierunek - ogród, gdzie Pati poszedł w ślady naszego pieska i kotka. Po drodze napotkał drabinę, którą wczoraj dziadek zostawił przy okazji zrywania jabłek i od razu chciał się wspinać :) [Za rok z pewnością dziadek będzie miał małego pomocnika na wysokościach :)] Gdy jednak zorientował się, że drabina to nie schody i nie da się tak łatwo wejść, powędrował dalej. Oczywiście uśmiech nie znikał z jego buźki :)
Nawet udało mu się znaleźć jeszcze jabłka, które od razu zaniósł tacie, by posilił się przy pracy :)